Splendor – Od zera do jubilera
Ozdoby towarzyszą nam od wieków. Od ludzi pierwotnych z ich kościanymi naszyjnikami, przez wyperfumowane egipskie damy noszące kolie wysadzane drogimi kamieniami, po raperów obwieszonych złotem. Bez względu na walory estetyczne – co wszak jest kwestią gustu – wszystkie świecidełka, nim zawisną na czyjeś szyi lub przyozdobią dłonie – muszą odbyć drogę od pełnej pyłu kopalni, po ręce wprawionego rzemieślnika lub artysty.
Lubicie gry cieszące oko? Których wydanie błyszczy niczym klejnot, wśród innych gier na półce? Ja uwielbiam… pod jednym warunkiem – mechanika musi dotrzymać kroku walorom estetycznym. Nic to, że w pudełku szczerzy się do mnie cała masa fantastycznych figurek, że plansza jest malowana piórem pana Menzla, a karty zdobią fantastyczne ilustracje – jeżeli podczas partii okaże się, że to co widzę jest tylko zasłoną dymną. Czy zatem gra, która już z nazwy obiecuje „Splendor” przetrwa próbę? Czy też obiecywane złoto – w trakcie testów – zmieni się w piryt?
„Zostań jubilerem w trzech krótkich krokach”
Spoglądając na grę od strony tematu – wcielamy się w właścicieli zakładów jubilerskich, którzy przepychem swych wyrobów pragną pozyskać jak najwięcej sławy oraz uwagi znamienitych osobistości. I zasadniczo to tyle. Klimat nie jest może zbyt mocno akcentowany, lecz również nie sprawia wrażenia doklejonego na siłę. Ot zwyczajnie dostajemy tytuł zaprojektowany mocno w stylu niemieckim, gdzie pierwsze skrzypce gra mechanika, zaś reszta jedynie delikatnie uprzyjemnia zabawę, pozwalając na łatwiejsze przyswojenie zasad. Te ostatnie mieszczą się na jednej stronie, dzięki tematu grę wytłumaczymy w kilka chwil – sami spójrzcie.
Rozpoczynamy od przygotowania kart – tych są 3 rodzaje – każdy kolejny o wyższym koszcie pozyskania, lecz również zapewniający więcej punktów. Rozkładamy je w trzech rzędach, tak by z każdego typu zawsze dostępne były dokładnie 4. Następnie przygotowujemy pulę żetonów klejnotów i złota, która w zależności od liczby graczy jest nieco inna, zaś na zakończenie losujemy kilka płytek arystokratów – ci zapewnią dodatkowe punkty najbardziej obrotnym jubilerom.
Od tego momentu wytłumaczenie zasad rozgrywki to kwestia chwili. Zabawa toczy się w turach, gracze kolejno wykonują po jednej wybranej akcji. Możliwości są cztery:
- dobranie po jednym żetonie z trzech wybranych rodzai klejnotów
- dobranie dwóch żetonów z jednego rodzaju klejnotów (tylko gdy w momencie pobierania stosik tego koloru jest pełny)
- rezerwacja karty i pobranie jednej sztuki złota
- zakup karty z ręki lub stołu
O ile dwie pierwsze akcje nie wymagają wyjaśnień, to kolejnym należy się w tym miejscu kilka słów rozwinięcia. Otóż karty mają swój koszt – każda z nich wymaga opłaty w kolorowych dyskach, a im lepsza tym koszt wyższy, czasem przewyższający ogólną liczbę żetonów… Co w takim razie zrobić, by móc taką kartę nabyć? Posiadać inne karty!
Każda karta – prócz ewentualnych punktów – oferuje stałą zniżkę na zakup kolejnych, wymagających określonego rodzaju klejnotów. Toteż np. posiadając dwie karty z rubinem oraz jedną z diamentem, za następną zapłacimy odpowiednio o dwa czerwone i jeden biały dysk mniej – jeśli naturalnie te rodzaje klejnotów zostały ujęte w koszcie upatrzonej karty. Same bonusy możemy również kompletować z myślą o możnych – ci uważnie przyglądają się naszym poczynaniom i gdy tylko osiągniemy pewien poziom bogactwa – nie omieszkają wybrać się do nas z wizytą – przynosząc cenne punkty.
Dzięki tej prostej, lecz jakże zmyślnej mechanice, przez całą partię towarzyszy nam uczucie, że nasz mały warsztacik faktycznie się rozwija, pozwalając na coraz bardziej opłacalne zakupy. Gdyby zaś pojawiła się karta, którą bardzo chcemy posiadać, a aktualnie nas na to nie stać – nic prostszego – możemy ją zarezerwować, dodatkowo otrzymując sztukę złota. Złoto jest tu swoistym jokerem (płacimy nim w zamian za dowolny inny kolor), więc w pewnych sytuacjach rezerwacja karty opłaca się już z racji pozyskania samego kruszcu (pamiętajmy jednak, że nigdy nie możemy posiadać więcej niż trzech zarezerwowanych kart!).
Rozgrywka trwa – pobieramy żetony, kupujemy lub rezerwujemy karty, poszerzamy możliwości dzięki zniżkom, a zarazem uważnie śledzimy ile kart brakuje nam do przyciągnięcia uwagi arystokratów. Mniej więcej po 30 minutach partia dobiega końca, tyle bowiem zajmuje zdobycie piętnastu – warunkujących zwycięstwo – punktów. Jak widzicie gra jest dość krótka – nie ma tu miejsca na chomikowanie zasobów (pod koniec każdej tury nie możemy posiadać więcej niż 10 znaczników) – to wyścig, w którym wygrywa ten, kto odpowiednio szybko reaguje na pojawiające się karty i dostępność żetonów. Nie oznacza to jednak, że mamy do czynienia z tytułem prostackim – jest tu miejsce na taktyczne zagrywki, podbieranie kart i blokowanie niezbędnych dla przeciwnika żetonów, gdybym zaś miał skrócić moje odczucia do jednego słowa – brzmiałoby „elegancja”. Tak, najnowsza gra wydawnictwa Rebel to bez wątpienia tytuł odpowiednio oszlifowany. Całość mechaniki sprawia wrażenie dobrze przemyślanej i nie sposób tu o „ostre krawędzie”, które swą obecnością przeszkadzałyby w rozgrywce – burząc wrażenie płynności.
Kto bliżej przyjrzy się naszemu diamentowi, zapewne dostrzeże kilka skaz. Pierwszą jest to co dla innych okaże się największym plusem – prostota. Zwyczajnie nie jest to gra dla geeków, owszem możemy w nią bez niecheci pograć, ale raczej nie zagrzeje miejsca na półce z najczęściej wyciąganymi pudełkami. Poniekąd wiąże się z tym drugi największy minus – regrywalność. Lubię, gdy kolejne partie w jakiś sposób różnią się od siebie, czy to poprzez losowy układ kart, czy tez przez wydarzenia lub asymetryczny start. Splendor to gra, która przypomina w tym względzie tytuły jak Ingenious, czy Blokus – są osoby mogące zagrywać się w nie bez pamięci, są też grupy, dla których partia raz na miesiąc to już nadto. Sami musicie określić, do której z nich należycie.
Kunszt mistrza
We wstępie wspominałem o grach dobrze wydanych – nie bez przyczyny, Splendor może tu świecić przykładem. W specjalnej wyprasce, która zapobiega bałaganowi w pudełku znajdziemy 40 ciężkich pokerowych żetonów przedstawiających kilka rodzajów kamieni szlachetnych, do tego grubą talię świetnie ilustrowanych kart oraz płytki znanych postaci wykonane z porządnej tektury.
Użycie tego typu ciężkich żetonów to z jednej strony świetny pomysł – mechanika gry zmuszająca do ich częstego przekładania szybko wyeksploatowałaby zwykłą tekturę, z drugiej zaś użyty materiał zapewne mocno wywindował cenę. Coś za coś. Myślę jednak, że o splendorze wydania najlepiej świadczą poniższe zdjęcia:
Podsumowanie
Na półce każdego planszówkowego misjonarza wypada zarezerwować miejsce na tytuły, które prostotą zasad i płynnością rozgrywki mogą zainteresować laików. Sam posiadam kilka takich gier, które rozkładam gdy mam ochotę nieco ożywić czas spędzany z rodzicami lub zainteresować gości swoim „nietypowym” hobby. Przyjazny temat i klarowność reguł, w których osoba nowa w naszym hobby łatwo się odnajdzie, stanowią istotę trafnego wyboru. Takim tytułem jest bez wątpienia Splendor. To gra, którą możemy zabrać ze sobą do znajomych i już po paru minutach bawić się z nimi, jak równy z równym, a także tytuł idealny na prezent dla rodziców, gdyż świetnie sprawdza się również jako gra dwuosobowa.
Mimo, że nie pozbawiona drobnych wad, najnowsza pozycja w katalogu wydawniczym REBEL.pl może stać się klejnotem koronnym niejednego rodzinnego spotkania.
Dziękujemy wydawnictwu REBEL.pl za przekazanie gry do recenzji.